|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ikssu
Zwolennik
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 259
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wwa Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:13, 22 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
napiszcie jak było
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Narcyz
Monotematyk
Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 21:27, 22 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Ok, to moja relacja, trochę skróciłem, żeby nie przynudzać:
Piąta, rocznicowa edycja Coke Live Music Festival miała być wyjątkowa, niepowtarzalna, przełomowa i zamykać cykl tegorocznych letnich festiwali spod znaku Alert Artu.
Organizatorzy starali się przekształcić wydarzenie w klasyczny letni festiwal na wzór gdyńskiego Open’era. Jak podkreślał na kilka miesięcy przed festiwalem Mikołaj Ziółkowski: „Impreza rozszerza ofertę o muzykę gitarową i zmienia profil z festiwalu miejskiego na klasyczny festiwal letni”. Jak się później okazało Mikołaj nie rzucał słów na wiatr, co zaowocowało pojawieniem się w Krakowie kilku gwiazd światowej muzyki z brytyjskim Muse na czele.
Jak to wszystko jednak wyglądało z punktu widzenia zwykłego (no, może nie do końca zwykłego) sympatyka muzyki?
W ramach wydłużonego, niezobowiązującego wstępu zaznaczę, że interesował mnie głównie drugi dzień i główna gwiazda. Zatem nie pozostaje mi nic innego na przejście do meritum relacji i opis poszczególnych wydarzeń z sobotniego wieczoru i nocy.
Na miejsce festiwalu dotarłem około godziny 17.00 i pospiesznie ruszyłem ku scenie, na której za moment swój występ miały zaliczać Muchy. Otwierający dzisiejszy dzień koncert odbieram dość ambiwalentnie. Z jednej strony poznański zespół – którego notabene bardzo cenię -nie licząc kilku nietrafionych wokali Michała i spóźnienia w drugim refrenie Najważniejszego Dnia zaprezentował się na bardzo dobrym poziomie, grając po prostu swoje, zresztą mój obiektywizm się kończy wraz z nadejściem Bruckowego riffu po zapętlonym intrze w Zapachu wrzątku. Jednakże spontaniczne i luźne wykonanie utworów, głównie pochodzących z drugiego krążka ”Notoryczni debiutanci” nie spotkało się ze zbyt przychylną reakcją, bo chyba trudno za taką wziąć kilka małych grupek, które starały się ”wczuć w muzykę”. Nie do końca też rozumiem co miały na celu osoby, które stały w plecakach (sic!!) pięć metrów od sceny, nie szczególnie zwracając uwagę na to co się dzieje. W porządku, rozumiem, że to nie była gwiazda wieczoru, ale miejsca na trawie w tym czasie naprawdę nie brakowało.
Coś jeszcze o Muchach?
Michał dziś jakby nieco bardziej rozmowny niż zwykle, najwyraźniej chciał podsumować wszystkie dotychczasowe letnie występy (Jarocin, Woodstock, Open’er i w końcu Coke – naprawdę szacuneczek). Dodatkowo wydaje się, że drugi zestaw perkusyjny w Muchach ostanie się na dłużej, co może zwiastować kilka przyjemnych niespodzianek na kolejnym krążku. Nic tylko czekać.
Godzina 18.30
Wraz z zakończonym koncertem Much przyszedł czas na rozejrzeniu się po miasteczku festiwalowym. Najpierw ”Burn Stage”, w którym trwał występ bodajże zespołu Zeppy Zep (cóż, trochę przykry widok, kiedy przed barierkami publiczność można policzyć na palcach jednej ręki). Później ”Coke Stage”, gdzie trwał już występ The Natural Born Chillers. Trzeba przyznać, że nagromadzona ilość świateł, brudne gitary, perkusja i electro dawały fenomenalny efekt. Choć zdążyłem zobaczyć jedynie urywek dwóch piosenek to chyba się przekonałem do poszukania ich płytek w Empiku.
W międzyczasie przegląd techniczno-konsumpcyjny:
Heineken – 2 bony – 6 zł
0,5 czystej coli – j.w.
Jak to mam w zwyczaju, zacząłem od ‘ambrozji’, jednak smak miał się nijak do butelkowego Heinekena, ale przynajmniej był zimny więc przy prażącym jeszcze słońcu, nie miałem ochoty na marudzenie.
Powoli dobiegająca godzina 19.00 zdeterminowała mnie do powrotu na Main Stage. Zeszłoroczny, bardzo dobrze przyjęty brytyjski debiutant zaprezentował się całkiem sprawnie. Nie będę ukrywał, że znam ich tylko trzy piosenki więc trudno mi robić za specjalistę od Big Pink, ale z czysto obiektywnego punktu widzenia było na dobrym poziomie, a uroku z pewnością dodawała perkusistka o japońskich rysach, którą panowie co chwilę wypatrywali na telebimach umieszczonych po bokach sceny. Oczywiście największy entuzjazm nastał z pierwszymi bitami ”Dominos”, z refren chóralnie odśpiewam przez całkiem sporo grono zgromadzonych osób.
Gdzieś około 19:45 skończył się drugi koncert na głównej scenie, co zdecydowanie rozrzedziło publiczność pod sceną, a spora część – w tym i ja -ruszyła ponownie w kierunku Cock Stage (ok, niektórzy zaliczyli tylko Toi Toi).
0 20.00 zaczęły wybrzmiewać pierwsze akordy zespołu Irena. Tegoroczny zwycięzca edycji CLFN sprawił bardzo przyjemną niespodziankę. Panowie odwalili naprawdę kawał świetnej roboty, doskonale radząc sobie zarówno na scenie, jak i podczas kontaktu z publicznością. Choć osobiście zapamiętałem jedynie cover Sośnickiej to jednak pozostałe kawałki trzymały dobry poziom, a sam koncert zapewne zostanie na długo w pamięci warszawskiego zespołu.
Po kilkudziesięciu minutach powrót pod główną scenę druga naturalna gwiazda dzisiejszego dnia – Panic at the Disco. Przyznam, że ten zespół nie należy do czołówki cenionych przeze mnie zespołów. Co więcej, bardzo irytowały mnie siermiężne covery piosenek Radiohead i Smashing Pumpkins. Ale podzcas koncertu starałem się o tym nie myśleć i próbować skupić się na tym co pokażą dziś. Przecież nie muszę wychodzić zawsze na wiecznego malkontenta.
Fanki będą zadowolone? Na pewno. Wokalista kilkukrotnie opowiadał o ”best crowd ever” i ”fucking awesome”, dodawał kurtuazyjne opowieści o ”I love you”, a pod koniec jeszcze wspomniał ”I wanna fuck You”. W tym momencie zacząłem się nieco martwić czy nastoletnie fanki Brendona będą potrafiły spokojnie zasnąć w najbliższych tygodniach.
A co z publicznością? Widok czterech młodych, elegancko ubranych chłopaków z gitarami i przeraźliwy momentami pisk fanów fanek mógł być odbierany różnie, ale jednak w przeważającej części wydźwięk był pozytywny.
Jak zagrali? Z płyt rozpoznaje może z 4-5 kawałków, na koncercie udało mi się z trzema, więc tragedii nie było. Ba, wręcz przeciwnie, mimo, że to około-pop-punkowy zespół to miejscami było czuć rock&roll (w życiu bym się nie spodziewał, że tak napiszę o PATD). Zapamiętałem jedno niezłe crescendo, które miało miejsce gdzieś w połowie koncertu, niezłą zabawę całego zespołu i oczywiście elokwencji ze strony jakiegokolwiek zespołu zawsze mówię, stanowcze Tak. Fanem nie zostanę, większość publiczności pewnie też nie. Ale było naprawdę sympatycznie i niech tak zostanie.
Aha i plus, za czekanie razem z nami na Muse.
22:20
Rozmowy w kuluarach:
Tomek: Na ”Plug In Baby” ściągamy staniki.
MN: komu? <wzrok>
Ania: To ja się z wami nie bawię
22:30
Akcja pod tytułem ruszamy pod scenę. W międzyczasie z głośników dobiegają świetnie przyjęte Chop Suey, Holiday czy inne Time to Pretend.
22.50
Ziółkowski na scenie dziękuje za całe koncertowe lato, zaprasza na kolejny rok, jednocześnie stwierdzając, że koncert Muse to ukoronowanie tegorocznego lata. Poza tym podziękowania dla Coli, organizatorów i inne bla, bla.
23.07
Dobra, koniec żartów: Muse na scenie. Pisk wokół mnie sięga apogeum. Na twarzach fanów kontrastujące ze sobą odczucia radości i łez, ale przede wszystkim czyste szaleństwo.
Wejście trochę bardziej skromne niż dotychczasowe gwiazdorskie wstępy. Nie było rozścielanych dywanów, ani majestatycznych kompozycji muzyki klasycznej. Luźno ubrany Matt, w garniaku i fajką Chris oraz nieogolony Dominic.
23:10
Z głośników zaczynają rozbrzmiewać klawiszowe intro ”New Born” (Morgana Nichollsa, członka koncertowego zespołu).
23:11
Koniec zabawy, Matt bierze wiosło pod rękę i słyszymy atomowy i monumentalny riff otwierający gitarową część New Born
Świetne solo, spontanicznie improwizowane outro grane na kolanach, a na koniec, ”Jak się masz, Polska?”
Jedziemy dalej, pierwsze dźwięki ”Map of Problematique”. Doszukiwać się kontrowersyjności Muse na różnych szczeblach kariery można i nawet powinno. Ale koncerty mieli od zawsze bezbłędne, wręcz idealne, piosenki nabierające żywego kolorytu, patos na longplayach na żywo zamienia się w atut, a każdy dźwięk dobiegający z instrumentów brzmi pomnikowo.
Tak, zdaje sobie sprawę, że od debiutu, średnia wieku fanów zmniejszyła się dwukrotnie – w końcu ja też czasem mogę się odmłodzić?
Tak, starałem się jakoś nie słyszeć dobiegających rozmów pokroju ”Uprising” to najlepsza ich piosenka – ok, gusta i guściki. Aha, Matt się nauczył ”Dzięki”.
Ale przyszedł czas na owy Uprising i kolejne szaleństwo – chyba śpiewało z dziesięć tysięcy osób na raz.
Jeszcze mocno przehypowane Supermassive Black Hole, a dalej mieliśmy głównie zestaw piosenek z ostatniej płyty, za którą – delikatnie mówiąc – nie przepadam. Idąc po kolei: Guilding Light, później ”Nishe” – które słyszałem po raz pierwszy na żywo – jako wstęp do United States of Eurasia. Apokaliptyczne brzmienie, prawie jak cover, prawie jak piosenka. Nie dla mnie.
Undisclosed Desires, na którym podobno miała być jakaś akcja z latarkami, a okazało się, że uczestniczy w tym jakieś, kilkanaście osób(?). Matt założył okulary, Dominic przysiadł do osobnych bębnów i z przy fali zielonych świateł ze sceny, z gracją odegrali kawałek. Dalej miła niespodzianka i Bliss z nieco zmienionym wstępem – granym na bodajże zwolnionych akordach Matta. Później kolejny stadionowy hicior – Resistance – wiadomo, szał, szał, szał. (tym razem ”dziękuję bardzo”) Podobnie na następnym Time Is Running Out z wgniatającym w Ziemię barokowym motywem basowym i odśpiewanymi wspólnie przejściami do refrenu. Jeszcze klaskane Starlight i bodajże najbardziej oczekiwany kawałek, zwłaszcza dla starszych fanów: Plug In Baby. Jak się okazało najbardziej wgniatająca w Ziemię cześć koncertu, z bawiącym się Mattem, który swoim intrem pociągnął całą publiczność, a na koniec ze sceny poleciały w publiczność ogromne piłki napakowane konfetti. Chwila przerwy dla zespołu, Dominic jeszcze zdążył wziąć za mikrofon starając się wypowiedzieć ”Krakow”
Po paru chwilach Matt znów sięga po gitarę i słyszymy intro z Abolution – Interlude, które oczywiście oznaczało, że za chwilę kolejna świetna linia basu z Hysterii.
Na koniec została nam ”Knights of Cydonia”. Zmęczenie obok było chyba już tak duże, że sam musiałem skakać, ale w żaden sposób nie przeszkodziło to w pompatycznym odśpiewaniu No one’s gonna take me alive/The time has come to make things right/You and I must fight for our rights/You and I must fight to survive.
0:25
Całą scenę pokrył dym, a zespół po skromnym podziękowaniu pożegnał się z Krakowem. Na osłodę pozostał spektakl sztucznych ogni i dobrze zorganizowane wyjście z miasteczka i powrót do centrum.
Odczucia? Wiecie, moja przygoda z Muse skończyła się po wydaniu Absolution, choć pozostał jakiś sentyment i szacunek za koncerty. Takie właśnie jakie dał wczoraj Muse. Wystarczyło na chwilę zapomnieć, że to kręcący się wysokobudżetowy marketing często ocierający się o kicz. Wystarczyło nie spoglądać na sięgające mi do ramiona nastolatki w koszulkach z ”The Resistance”.
Tylko tyle, aby cieszyć się z każdej sekundy z obcowania z muzyką Muse.
Ostatnio zmieniony przez Narcyz dnia Nie 22:32, 22 Sie 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
sugar kane
Monotematyk
Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:34, 22 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
oki doki, ja wróciłam do świata żywych, więc naskrobię małą relację z dnia wczorajszego. wstałam o 5 rano, w kraku byłam koło 9, pozwiedzałam trochę, zachciało mi się nawet wejść na wieżę mariacką, czego później gorzko pożałowałam, bo jeszcze przed koncertami opadłam z sił. w miasteczku festiwalowym byłam ok. 14, a wcześniej w autobusie nasłuchałam się przerażających historii o szale i piskach na marsach.
ORGANIZACJA LEŻY. festiwalowicze wchodzili w tym samym wejściem co media, organizatorzy i wszelkiego rodzaju vipy, ogólne zamieszanie nie do zniesienia. po wpuszczeniu prawie zostałam zdeptana (155 cm wzrostu się kłania), ale jakoś dałam radę - po potyczce z niemiłą panią ochroniarz sprintem pobiegłam pod scenę i jest! zaliczyłam 3 rząd po lewej stronie. muchy weszły o czasie i dały świetny, energizujący koncert. jedyne co mi psuło odbiór to to, że ja - jedynie ich lubiąc - czułam się w swoim otoczeniu jak największa fanka. :/ ludzie zupełnie nie czuli klimatu, stali jak kołki i pilnowali tylko, żeby im ktoś miejsc nie zabrał. najgorsza była parka za mną, która usiadła sobie na ziemi (!) i niemal przez cały koncert wymieniała płyny ustrojowe (!!!). ogólnie muszki bardzo na plus, świetnie się bawiłam, i już nawet nie chodzi o to, że centralnie przed sobą miałam klatę basisty, haha.
równo o 19 weszli the big pink i imo wymietli zupełnie. mimo, że bardzo ich lubię, nie miałam jakichś wygórowanych oczekiwań, a tu proszę bardzo - chłopcy przesympatyczni, robbie był wyraźnie zaskoczony przyjęciem, uśmiechał się cały czas. miałam wrażenie, że na początku ludzie trochę nie zczaili ich klimatu, ale później trochę się rozkręcili i mniej więcej od 'tonight' zaczął się szał. na 'dominos' śpiewali już niemal wszyscy i wtedy myślałam już tylko, że ZA KRÓTKO! chyba zrobili dobre wrażenie na publiczności, a już na pewno największe akiko - co rusz jakiś samiec koło mnie mówił "ta perkusistka to niezła laska" agree!
w przerwie przed panikami zaczął się robić ścisk. czy ja kiedyś mówiłam, że są moim największym guilty pleasure ever? wydawało mi się, że z nich wyrosłam, ale ni huhu, dla mnie to był najlepszy koncert festiwalu, porwali mnie, oczarowali, etc etc. dwie pierwsze piosenki były dla mnie walką o przetrwanie, ale później przez przypadek zostałam wepchnięta do drugiego rzędu, totalnie naprzeciwko brendona. nie mogłam od niego oderwać wzroku! uśmiechnięty od ucha do ucha prawił nam komplementy (najlepszy koncert jego życia, huh?), no i "chciał nas wszystkich przelecieć". moja miejscówka była idealna, nie czułam żadnego ścisku, łokci wbijających mi się w żebra, było rewelacyjnie.
i wtedy zaczął się hardcore, ludzie obok mnie masowo mdleli, ja też byłam blisko, ale tu znów kłania się organizacja - ochroniarze uprzejmnie informowali nas, że "tędy przejścia nie ma" mimo, że ludzie z prawej strony jak gdyby nigdy nic byli wynoszeni na rękach! i tu właściwie moja relacja powinna się urwać, cały koncert to była dla mnie walka o przetrwanie i słanianie się na nogach. niewiele pamiętam, ale dali czadu. przebudziłam się dopiero na 'plug in baby' i do końca jakoś dawałam radę. show i wizualizacje rewelacyjne, tylko te warunki zepsuły mi cały fun. ale i tak BARDZO na plus.
trochę chaotycznie, spałam może ze 2 godziny i emocje do tej pory biorą nade mną górę. niemniej jednak, bawiłam się świeeeetnie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Narcyz
Monotematyk
Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 22:45, 22 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Czytając twoją relację odnoszę wrażenie, że bardzo podobnie postrzegaliśmy poszczególne wydarzenia : )
P.S Do poprzedniej notki - Nie wiem czemu, ale w paru miejscach ucięło mi tekst i nie mogę już tego zmienić, więc z góry przepraszam za niektóre zdania, z których nic nie wynika; )
P.S. 2
Może mi ktoś podpowiedzieć: czy wczoraj na basie w PATD grał Dallon Weekes?
Ostatnio zmieniony przez Narcyz dnia Pon 1:48, 23 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
sugar kane
Monotematyk
Dołączył: 07 Kwi 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 12:08, 23 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Narcyz napisał: | Może mi ktoś podpowiedzieć: czy wczoraj na basie w PATD grał Dallon Weekes? |
tak, dokładnie ten dallon weekes ; )
|
|
Powrót do góry |
|
|
Narcyz
Monotematyk
Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 14:57, 23 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
sugar kane napisał: |
Narcyz napisał: | Może mi ktoś podpowiedzieć: czy wczoraj na basie w PATD grał Dallon Weekes? |
tak, dokładnie ten dallon weekes ; ) |
Uff, już się obawiałem, że kolejny raz zostanę zrównany z Ziemią za pomylenie basisty: )
Nieoficjalnie się mówi, że za rok główną gwiazdą będzie Coldplay;
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agusiek
Wielki Wszechwiedzący
Dołączył: 26 Mar 2009
Posty: 2003
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: prawie Poznań:D Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 15:50, 23 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
o matko święta jedyna. a już sobie obiecałam, że tam nie pojadę bo mi się nijak podobało w sensie atmosfery. czułam, że przyjechałam tylko na koncerty, nie mogłam złapać festiwalowego klimatu jak w przypadku Openera. co nie zmienia faktu, że koncerty były na poziomie, a Muse to koncert nr 2 w moim życiu
|
|
Powrót do góry |
|
|
Monika
Monotematyk
Dołączył: 17 Gru 2008
Posty: 1072
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ostrzeszów Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 22:52, 23 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Narcyz, a skąd wiesz o Coldplay? gdzies to wyczytales?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Narcyz
Monotematyk
Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 22:56, 23 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
''Na następną edycję będę się starał ściągnąć Coldplay'' - Ziółkowski po zakończeniu tegorocznego Coke'a.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agusiek
Wielki Wszechwiedzący
Dołączył: 26 Mar 2009
Posty: 2003
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: prawie Poznań:D Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 10:09, 24 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
a jak bardzo publicznie on to powiedział? znaczy gdzie?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Narcyz
Monotematyk
Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 862
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 10:28, 24 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Interia.pl:
Na Coke Live w sobotni wieczór ściągnęły tłumy - zjawiło się kilkanaście tysięcy widzów więcej niż poprzedniego dnia. Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Artu (organizator imprezy), zasugerował w rozmowie z naszym portalem, że być może trzeba będzie pomyśleć o nowej lokalizacji festiwalu. Z innych ciekawych rzeczy z pierwszej ręki - Ziółkowski zapewnił, że będzie się starał ściągnąć zespół Coldplay w przyszłym roku.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Megann
Maniak
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 1938
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 15:09, 24 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Narcyz napisał: | Megann, udało Ci się zasnąć po wczorajszych wyznaniach Brendona? : ) | Ostatecznie się udało Ale akurat nie ze względu na "I wanna fuck you" Brendona, a przez ogólne nagromadzenie emocji. I to emocji z dwóch dni, bo nie zawsze człowiek ma szansę po 4 latach nareszcie uczestniczyć w koncertach dwóch ukochanych zespołów w ciągu dwóch dni, szczególnie, gdy na wizytę tego drugiego, po wydarzeniach sprzed roku kompletnie straciło się nadzieję
Agusiek napisał: | Megann, a ja Cię widziałam na telebimie xd o ile to Ty kiwałaś | Pierwszego dnia przy barierkach to mogłam być ja. Co do dnia drugiego to nawet się nie wypowiadam >.< Ale moją cudną flagę ponoć można było dostrzec na telebimach <3
Narcyz napisał: | (Jarocin, Woodstock, Open’er i w końcu Coke – naprawdę szacuneczek). | I Off.
Narcyz napisał: | Może mi ktoś podpowiedzieć: czy wczoraj na basie w PATD grał Dallon Weekes? | Czyżby styczność z The Brobecks?
Co Wy tak tym drugim dniem tylko pojechaliście?
Właściwie pierwszego dnia liczył się dla mnie tylko jeden koncert, i chyba nikt nie ma wątpliwości jaki?
Ale po kolei:
Po dobiegnięciu na miejsce, stosunkowo łatwo, metodą małych kroczków udało mi się dorwać barierki, więc pozostało mi tylko czekać do godziny 21.
O 17:30 na scenę wkroczyli Sofa, których słyszałam pierwszy raz w życiu, ale było całkiem fajnie i trochę się rozruszałam.
Następnie: N.E.R.D. Ogólnie nie lubię hip-hopu, r&b czy co to tam jeszcze jest, ale tu również nie narzekałam. Choć z pewnością byłoby lepiej, gdybym znała jakieś piosenki. Pharrell dwa razy zaśpiewał mi prosto w oczy, haha, to było słodkie, szczególnie, że drugi raz był przy słowach "I want you to know, you are really special" ^^ Oczywiście założę się, że wzrok mr Williamsa działa na zasadzie spojrzenia Mona Lisy, kieruje się jednocześnie na wszystkich Na tym koncercie zostałam również po raz trzeci w mej festiwalowej karierze "usadzona" wraz z tysiącami zgniatających mnie ludzi
Po N.E.R.Dzie tłum jeszcze się zagęścił i umilając sobie czas rozmową z jakąś fanką Marsów (uprzednio zgubiwszy gdzieś moje towarzyszki) doczekałam się tej magicznej godziny 21 <3
Nawet gdy już zgasły światła i swoje miejsca zajmowali Tomo i Shannon, do mnie wciąż nie docierało to, co się dzieje. Nawet po pojawieniu się Jareda na scenie, przy dźwiękach "Night of the Hunter", wciąż powtarzałam sobie w myślach "K***a, to jest JARED!" (oczywiście nie miało to nic wspólnego z około-psychofankowskimi zachowaniami, ale 4 lata robią swoje) Dopiero gdy ściągnął okulary przeciwsłoneczne, to tak naprawdę do mnie dotarło.
Jedynym minusem setlisty był dla mnie całkowity brak piosenek z pierwszej płyty, bo w końcu przeważającej większości piosenek z nowej płyty można się było spodziewać.
Koncert zdecydowanie przebił wszystko to, co udało mi się przeżyć do tamtej pory. Jared szalał p[o scenie, sprawiając, że nie mogłam od niego oderwać wzroku. Do tej pory nie byłam fanką jego irokeza, ale teraz to jest mi kompletnie obojętne co ma na głowie No, i nawet nie musiał się zbytnio naśpiewać Usłyszeć głos tysięcy gardeł Marsowskiej sekty było doświadczeniem epickim, a uczestniczenie w tym, bycie jednym z tych "gardeł" było już kompletnie "fuckin' amazing".
I oczywiście nie można zapomnieć o tych wszystkich słowach Jareda, oraz uśmiechu na twarzy, dodającemu im autentyczności. "Jesteście najlepszą publicznością jaką mieliśmy" - czyli słowa, których oczywiście chyba żaden artysta nam nie szczędzi, tu widać było, że są jak najbardziej szczere. Do tego "Żałuję, ze nie możemy tu grać znów jutro" i "chciałbym tu grać do końca życia" (mmm, nie piszę dosłownie, bo nie pamiętam ) I oczywiście najważniejsze, przy czym już totalnie miałam łzy w oczach, obietnica powrotu w grudniu <3
Po koncercie udało mi się trafić od razu na kumpelę, więc mogłyśmy razem poprzeżywać koncert
Na The Chemical Brothers nie zawitałam, bo wolałam skorzystać z dobrodziejstwa wolnych i gorących pryszniców na polu namiotowym i oszczędzić energię na drugi niesamowity dzień festiwalu
Za drugi dzień wezmę się później. Wybaczcie błędy i nieskładność ^^
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agusiek
Wielki Wszechwiedzący
Dołączył: 26 Mar 2009
Posty: 2003
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: prawie Poznań:D Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 19:48, 24 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Megann to byłaś Ty na bank, to był pierwszy dzień i jeszcze krzyknełam do znajomych, ej, to moja koleżanka z forum, ta co kiwa!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Czarująca
Monotematyk
Dołączył: 07 Kwi 2010
Posty: 883
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bielsko - Biała Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 20:02, 24 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Narcyz napisał: | ''Na następną edycję będę się starał ściągnąć Coldplay'' - Ziółkowski po zakończeniu tegorocznego Coke'a. |
Coldplay? Bardziej pasuje mi do Openera...
Ale w sumie jak na Coke'u będzie Coldplay to co będzie na Heńku
|
|
Powrót do góry |
|
|
Megann
Maniak
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 1938
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 20:05, 25 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Megann to byłaś Ty na bank, to był pierwszy dzień i jeszcze krzyknełam do znajomych, ej, to moja koleżanka z forum, ta co kiwa! | Hahaha, dobre! xD
Coldplay? To jeszcze Radiohead i można iść spać ^^
Także też wolałabym ich na Heńka, bo możnaby gdzieś pójść
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|